...znaczy się Ambroży Kleks? Sounds good to me bro
Offline
Pewnie wam umknęło bo i pojawiło się na chwilę.
http://piekielni.pl/62637#comments
Zerzoha (PW) ·
24 października 2014 , 16:56 | było | Do ulubionych
Jesteście nikim! Rasa ludzka jest najgorszym gatunkiem jaki nosi ziemia od milionów lat!
Po raz pierwszy na piekielnych napisał OBCY. Ocenił nas mocno a czy sprawiedliwie to inna sprawa
Offline
Pupilek Lucyfera
Nie po raz pierwszy. Ten gostek wrzuca takie teksty regularnie
Offline
Lemur leniwiec
Kolejna historia bajkopisarza, już zresztą wyśmiana przez użytkowników. Zdecydowanie czas zmienić dilera
www.piekielni.pl/62945
Dopiero przedwczoraj "wróciłem" z Marszu Niepodległości w Warszawie (w sumie wróciłem 13 o czwartej rano) na który nie dojechałem notabene przez jedną [D]ebilkę.
Otóż cała historia dla której już nigdy więcej nie wezmę autostopowicza:
Razem z znajomymi (dwoma kolegami) wyjechaliśmy z mojej wioski na marsz. Jako że to dość daleko a szkoda nam było dnia wyjechaliśmy na noc 10 listopada o godzinie 22:00. Mieliśmy jechać w systemie że co cztery godziny zmiana kierowcy. Już na samym początku podróży D., tak około pięćdziesiąt kilometrów za naszą miejscowością, stała na wylocie stacji benzynowej i łapała autostopa. Jako że wyglądała na porządną i nie oszukujmy się ładną dziewczynę zabraliśmy ją licząc na to że umili nam rozmowę. A nuż któryś z nas spodoba jej się i go sobie wybierze na przyszłego męża.
O zgrozo. Ta myśl teraz nas przeraża.
Kontynuując:
Zabraliśmy, pani chce do Grudziądza, my do Warszawy. No nie szkodzi,będzie miała bliżej chociaż. Wszystko cacy, śmiechy, chichy, rozmowa się klei idealnie z całą trójką.
No ale jakby była tak fajnie to bym się tutaj nie logował prawda?
Ano racja. Więc zaczynam swoje małe piekiełko:
D: A koledzy to po co do Warszawy?
[K]olega 1: A na Marsz Niepodległości
D: Jak to? Wszyscy?
My we śmiech:
[J]a: No tak, po co innego jedzie się do Warszawy?
D: A to ja nie widziałam że wy tacy jesteśćie
K2: Jacy?
D: No faszyści i naziole
Aż nasz zatkało. D kontynuowała uznając że nasze milczenie to oznaka przyzwolenia by dalej mówiła:
D: Przecież wszyscy wiedzą że tam jeżdżą debile i kretyni. A wy na takich nie wyglądacie.
K1: Wiesz my tam jedziemy by zademonstrować nasz patriotyzm
D: Patriotyzm to przestarzały system sterowania masami
K2: Patriotyzm to miłość do ojczyzny
D: Nieprawda, studiowałem psychologię i wszyscy wiedzą że najlepiej steruje się uczuciami jednostki
I w podobnym tonie cała dyskusja przez godzinę. Pod koniec już obie strony krzyczały gdy K1 zaproponował koniec kłótni co też uczyniliśmy. Jako że zgłodnieliśmy zajechaliśmy na stację benzynową i kupiliśmy sobie po hot-dogu. D. oznajmiła że nie jada trupów wobec czego została w aucie.
My zjedliśmy, wróciliśmy do auta i ruszyliśmy dalej.
WAŻNE DLA HISTORII: Każdy z nas,na samym początku podróży kupił sobie po jakimś napoju. Pepsi, sok i woda. Zostawiliśmy to w aucie jak poszliśmy jeść i gdy wróciliśmy każdy z nas wziął po łyku.
Wracając do histori: Jakieś pół godziny później, cała trójka poczuła jak w ich jelitach dzieje się coś złego. Bardzo złego. W ciągu kilkunastu sekund zmuszeni byliśmy zatrzymać się na jakiejś krajówce ( godzina 2:00) i pędem udać się w krzaki.
Auto stało na poboczu, kolega nawet nie zdążył wyjąć kluczyków ze stacyjki. Wszyscy udaliśmy się po prostu za nagłą potrzebą.
Gdy skończyłem swoją potrzebę i szukałem w miarę dobrego liścia usłyszałem krzyk rozpaczy i przerażenia. Szybko więc podciągnąłem spodnie i ruszyłem w kierunku auta bowiem stamtąd ten okrzyk się wziął. K1 stał w kompletnych ciemnościach, świecąc na swoje auto telefonem który miał w kieszeni.
Widok jaki zastałem był...
Zły. Straszny. Makabryczny
Auto K1, Renault Laguna, było jego oczkiem w głowie. Jego dumą i majątkiem. Sam o nie dbał, znał każdą śrubkę w aucie, spędzał długie godziny by doprowadzić auto do stanu "spod igiełki".
Noi pani D. mu tą igiełkę zniszczyła.
Wszystkie koła przebite (nożem jak wykazała obdukcja), lakier w wielu miejscach porysowany, każda szyba wybita za pomocą klucza który był w bagażniku, lusterka odłamane, kluczyki od auta, nasze portfele i mój i K2 telefon znikły (potem znaleźliśmy te telefony, kompletnie zniszczone). Tak samo jak flaga z bagażnika.
Ta...Nasze potrzeba trwała dość długo więc D. miała mnóstwo czasu by zniszczyć cudowne auto i rozpłynąć się w mgle. Oczywiście K1 zadzwonił na policję, która z łaski swojej przyjechała po czterech godzinach.
Do Warszawy nie dojechaliśmy.
Kochana D. jeśli to czytasz to wiedz że znaleźliśmy dwa puste opakowania Moxalole.
I wiedz że cała nasza trójka pamięta jak wyglądasz. I policja ma twój portret pamięciowy.
Ostatnio edytowany przez krolJulian (2014-11-16 01:32:05)
Offline
Pupilek Lucyfera
http://piekielni.pl/63412#comment_735761
Kilka lat temu wyjechałam na roczny wolontariat do RPA. Na studiach załatwiona dziekanka, ja gotowa na przygodę życia i pracę jaka od dawna mi się marzyła, bilet kupiony i pozostało tylko załatwienie ostatnich formalności (szczepienia, zakup leków przeciwdziałających malarii i ubezpieczenie). Nie znam się na ubezpieczeniach, po za zdrowotnym na uczelni nie mam innego i dzwoniłam do różnych film ubezpieczających. Ceny wysokie, rzędu kilku tysięcy złotych, obejmujące opłatę leczenia, ewakuacje w czasie wojny, przelot helikopterem gdyby moje zdrowie tego wymagało i trzeba byłoby mnie do szpitala zawozić. Jednym słowem oferta na każdą okazje tylko ceny wysokie. Szczęśliwie udało mi się znaleźć ofertę za 1100 zł i to nie w jakiejś firmie z Pcimia dolnego ale w przodującej na polskim rynku. Umówiłam się na spotkanie z agentem, wyjaśniam, że jadę do RPA (w rozmowie używam nazwy skrótowej kraju ale i całościowej), podpisujemy umowę, ja płacę ciułanymi na studiach pieniędzmi.
Przez prawie cały czas pobytu wszystko było ok ale pod koniec zdarzył mi się dość poważny wypadek w górach (zarwała się pode mną skała i spadłam z 20 metrów). Wynik: ogólne potłuczenie, oderwanie mięśnia od kości w prawej ręce i wstrząśnienie mózgu. Dwie doby leżałam pod kroplówką w szpitalu, biorąc leki przeciw bólowe i w pierwszych godzinach pod tlenem.
Po wyjściu ze szpitala dzwonię do ubezpieczyciela z pytaniem czy rachunek za szpital powinnam im wysłać mailem, faksem czy też dostarczyć osobiście gdy wrócę za dwa miesiące. Pani uprzejmie mi mówi, że moje ubezpieczenia "WAŻNE JEST TYLKO W EUROPIE", że wykupiłam opcje drugą a nie trzecią i że nie zwrócą mi za wypadek w Afryce. No tak, przecież jadąc na rok do REPUBLIKI POŁUDNIOWEJ AFRYKI niezbędne jest mi ubezpieczenie w Europie (nie wiem, może przed wylotem na lotnisku mogło mnie spotkać coś złego??). Na szczęście rachunek za szpital nigdy do mnie nie dotarł, szkoła w której pracowałam też go nie dostała ale ja nauczyłam się jednego: ubezpieczalnie to banda naciągaczy, którym ufać nie wolno... Kolejne moje wyjazdy były bez ubezpieczenia albo z takim wykupowanym w Afryce która niestety jest bardziej ludzka i do przodu niż Polska...
Czytając komentarze widzę, że nie dodałam najważniejszego - z agentem rozmawiałam o opcji nr 2 takiej umowy (pobyt w każdym miejscu na świecie, ubezpieczenie od wypadków) a potem okazało się, że mam podpisany pakiet 1 (tylko Europa). Może ja jestem naiwna, może głupio zrobiłam ale to agent specjalnie wprowadził mnie w błąd...
Tytan intelektu...
Offline
Pupilek Lucyfera
W kolejnej historii p.t autorka twierdziła, że jak się jedzie do Afryki na dłużej to w sumie nie ma sensu dbać o profilaktykę przeciwko malarii tylko lepiej sobie na nią zachorować...
Offline
Wait... pomijając to... spadła z 20 metrów. I ma tylko ogólne potłuczenie, oderwanie mięśnia od kości w prawej ręce i wstrząśnienie mózgu. Dwie doby leżała pod kroplówką w szpitalu, biorąc leki przeciw bólowe i w pierwszych godzinach pod tlenem. Takie coś, to można sobie załatwić skacząc z 5 metrów, jak moja sąsiadka, która popełniła w ten sposób samobójstwo. Za drugim razem... z 20 metrów... taa... jeszcze pewnie skoczyła "na banię", a w miejscu lądowania rozpier*oliła skałę i spowodowała lokalne trzęsienie ziemi...
Offline
Pupilek Lucyfera
Skoro 20 metrów to dla niej pikuś to faktycznie malarii nie musi się bać.
Offline
Historyja numer 63521 (http://piekielni.pl/63521)
Jestem nałogowym członkiem Hdk.Co dwa miesiące stawiam się w stacji celem poddania się nałogowi pomagania innym.A jak wiadomo krew to życie.
Krew zdana więc pora udać się do domu.Nie odeszłem więcej jak z 50 metrów czuję że coś mi leci po przedramieniu.Szybkie spojrzenie,zgięcie ręki w łokciu a druga ręką szukam po kieszeniach chusteczki żeby zatamować krwawienie.Z powodu braku postanowiłem zaczepić przechodzącą dziewczynę.Nie zdążyłem powiedzieć "przepraszam" a dziewczę odpływa i osuwa się na chodnik.Na szczęście zdążyłem ją złapać zanim upadła .
Nagle zaludniony chodnik jakby opustoszał,ludzie przechodzili obok jakbyśmy nie istnieli.Jednak wiara w ludzi po chwili powraca.Podbiega do nas moja koleżanka.Podaje mi chusteczki żebym zatamował krwawienie i pomaga ocucić omdlałe dziewczę.A ta przeprasza mnie że zemdlała na widok krwi i że przez nią mogłem się wykrwawić.Wieczorem we trójkę przy lampce wina zastanawialiśmy się nad obojętnością ludzi.Mam tylko nadzieję iż w sytuacji gdy oni będą potrzebowali pomocy znajdzie się choć jedna osoba która nie przejdzie obojętnie.
Stwierdziliśmy zgodnie iż życie jest jedyną wartością której nie dadzą nam pieniądze ani pozycja społeczna.I nie ważne czy jest to życie prezesa zarabiającego tysiące czy pana Miecia spod monopolowego.
Offline
I po primo - Chwała za refleks, nie zdążył zapytać, ale złapać już owszem. Chyba, że facet do kobit wpierw z łapami startuje, wtedy be, a nawet fuj to jest.
Po drugie primo - trochę średnio chce mi się wierzyć, ze ktoś przeprasza za to, ze zemdlał. Ja rozumiem, ze zdarzają się ludzie gotowi przepraszać za dosłownie wszystko, ale wątpię, żeby tu też takowa była.
Trzecie - o co chodzi z tą końcówką? Chwali się, ze wyrwał pannę na omdlenie? Propaguje picie wina? Trzasnął byle co, byle brzmiało wzniośle?
Offline
Z tym to prędzej na wspaniałych, szczególnie wliczając tą końcówkę. To raczej nie jest fejk, tylko coś, co można sklasyfikować jako "chciałem napisać coś mocnego i coś mi nie do końca wyszło"
Offline
Konował bez dyplomu
Rzyg, rzyg & rzyg. To brzmi jak coś, co napisała gimnazjalistka najarana na pomoc wszystkim ludziom, zwierzątkom i robaczkom na świecie
A ludzie się boją podchodzić do krwi i ja się im wcale nie dziwię.
Offline
Ja też *ebola panic!*
Offline